Historie czytelników – Anna – Moja droga do zdrowia

Gdy zdiagnozowano u mnie guzy byłam od 15 lat wegetarianką.

Mam na imię Anna i w lipcu 2025 roku skończę 52 lata. Chciałabym podzielić się swoją historią — być może będzie dla kogoś inspiracją. Może da do myślenia. A może pomoże komuś podjąć pierwszy krok ku zmianie.

2-3 lat przed diagnozą wróciłam do kurczaka i parówek. Inne mięsa i wędliny mnie nie interesowały.

Jednak dieta wegetariańska oraz wegańska nie były dla mnie zdrową opcją odżywiania, ponieważ pierwsza zawierała dużo produktów odzwierzęcych i obie opierały się głównie na niezbyt zdrowych węglowodanach.

Było dużo makaronów, ziemniaków, frytek, ciast własnej roboty (kochałam piec), uwielbiałam sery żółte (cała moja rodzina też – na 4 osoby miesięcznie kupowałam 4 kg sera żółtego).

Do tego serki waniliowe, wiejskie, jogurty owocowe, dużo pieczywa białego, ryby. Ogólnie jedliśmy jak wszyscy, tylko bez mięsa (z wyjątkiem moich ostatnich 2-3 lat przed diagnozą).

W efekcie wszyscy się pochorowaliśmy, jednak do tego doszłam dopiero wiele lat później, kiedy zaczęłam zdobywać wiedzę na temat jedzenia i tego jak ono na nas wpływa (a czego nie uczą lekarzy oraz dietetyków podczas studiów).

Zanim zaczęłam zmieniać dietę wiedziałam, że muszę zmienić swoje życie

W tym celu wyjechałam do Anglii. W Polsce żyłam w toksycznym małżeństwie. Mąż miał nade mną psychiczną władzę i manipulował mną. Efektem było to, że przez 18 lat małżeństwa ja utrzymywałam rodzinę i wszystkim się zajmowałam.

Doszło do tego, że aby zapewnić dzieciom wszystko, pracowałam coraz więcej. Doszło do 420-440 godzin pracy w miesiącu. Pracowałam na 2 i pół etatu w klinice i szpitalu na Oddziałach Intensywnej Terapii i Anestezjologii.

Praca była bardzo stresująca, jednak z czasem się przyzwyczaiłam i zapomniałam, że stres jest obecny w moim życiu cały czas.

O tym przekonałam się kiedy w Anglii podjęłam pracę na magazynie – poczułam się jak w niebie. Wykonywałam swoją pracę bez stresu (mimo, że języka nie znałam), a po pracy mogłam spokojnie spać. Nie myśleć o tym, co się działo na oddziale, czekać czy aby z pracy nie będą dzwonić, bo np. pacjent zmarł i wówczas każdy, kto się nim opiekował w ostatnich dobach, musi zdać szczegółowy raport w razie roszczeń rodziny. W Anglii poczułam, co to znaczy żyć bez stresu związanego z pracą.

Minęły 2 lata od mojego wyjazdu

Pracowałam na jeden etat, czasem robiąc nadgodziny, ale tylko wtedy, gdy chciałam lub potrzebowałam, bo już nie musiałam. To, co zarabiałam w zupełności mi wystarczało na życie i wakacje!!! Tak w końcu wakacje. Miałam 44 lata i tylko 2 razy byłam na wakacjach!!!

Jeśli chodzi o życie osobiste, to jeszcze przez 3 lata miałam piekło przez mojego byłego męża, który był zszokowany, gdy został sam. Niestety moi ukochani synowie (15 i 18 lat) zostali w Polsce — nie chcieli wyjeżdżać z powodu szkoły i bariery językowej.

O moich guzach dowiedziałam się jeszcze przed wylotem do Anglii.

To mnie tylko upewniło, że czas zadbać o siebie, zwolnić tempo życia i zamiast spędzać życie w pracy, zacząć korzystać z niego.

Zaczęłam kupować książki i się uczyć od nowa wszystkiego na temat zdrowia

Znajomość medycyny, anatomii i fizjologii człowieka pomogła mi to wszystko szybciej zrozumieć. Najpierw odstawiłam cukier, który na początku zastąpiłam ksylitolem, a potem nauczyłam się żyć i bez niego. Potem zmieniłam białe pieczywo na bułki na bazie siemienia lnianego i ciemnej mąki, odstawiłam kurczaki, parówki, ryby jeszcze jadłam.

Potem przeszłam na dietę alkaliczną, jednak to wszystko wciąż nie pomagało. Nadal pracowałam na noce. Uprawiałam sport (od zawsze), a wtedy bardziej skupiłam się na biegach i uczestniczyłam w zawodach. Jednak energii mi ubywało z dnia na dzień, aż doszło do tego, że aby funkcjonować piłam coraz więcej kawy (1 litr dziennie) i z czasem doszły energetyki, ale było coraz gorzej.

Poszłam w końcu do lekarza w UK by sprawdził mój stan zdrowia. Po przyjeździe do UK byłam na pierwszej wizycie, zgłosić z jakimi guzami mam do czynienia i prosić o dalszą kontrolę, ale nie byli zainteresowani.

Zrobiono mi podstawowe badania krwi, moczu ale nie moich guzów. Według lekarza wszystko było dobrze. Według mnie już zaczynało się coś dziać z wątrobą, norma bilirubiny była na najwyższym poziomie, ale że była w granicy normy, lekarz nie chciał jej powtórnie za jakiś czas skontrolować.

W wyniku kolejnego silnego stresu, po informacji, że przez mojego byłego męża (na poczet jego długów) zablokowano mi wszystkie środki na koncie, moje guzy piersi w ciągu nocy urosły do wielkości dużego ziemniaka i były widoczne gołym okiem.

Natychmiast pojawiłam się w przychodni

Gdy lekarz to zobaczył odesłał mnie do szpitala. Tam spędziłam pół dnia, robili mi mammografię, wielokrotnie USG przez różnych lekarzy, bo nie wiedzieli co to jest, a ja płakałam i czekałam na wyrok. Jednocześnie zastanawiałam się, co jeszcze mogę zrobić, skoro już tyle pokarmów wykluczyłam, a wciąż nie jest dobrze.

W końcu po kilkunastominutowej naradzie lekarzy zostałam poproszona do gabinetu i poinformowana, że to ogromna cysta i jeśli chcę mogą ją nakłuć i odciągnąć z niej płyn, ale za jakiś czas cysta z powrotem wypełni się płynem. I tylko tyle. Nic więcej.

Żadnej porady co mam robić, żadnego wywiadu aby znaleźć przyczynę, nic

Z czasem, zdobywając wiedzę, sama zrozumiałam, że to pod wpływem stresu. Zrozumiałam, że muszę polegać sama na sobie i tylko ja mogę sobie pomóc.

Po kilku dniach, kiedy psychicznie uporałam się ze strachem o dalszy los, zaczęłam szukać ratunku w internecie. Robiłam okłady z kapusty na piersi, ale to nie przyniosło efektów.

Szukałam dalej

Trafiłam na filmik jednej osoby, która mówiła jakieś dziwne rzeczy na temat jedzenia i funkcjonowania organizmu. Całkowite przeciwieństwo tego, czego uczyłam się w liceum, na dietetyce, potem na studiach i specjalizacjach. To był dla mnie szok, ale musiałam to sama na sobie sprawdzić.

Zaczęłam kupować książki lekarzy naturopatów, lekarzy holistycznych, naukowców.

Doszłam do wniosku, że to wszystko prawda, a to czego mnie uczyli to totalne kłamstwo, niezrozumienie i korupcja.

Byłam szczęśliwa – pojawiło się światełko w tunelu

Z dnia na dzień wprowadziłam restrykcyjne zmiany do swojej diety bez żadnych, ale to żadnych odstępstw, a z czasem dodawałam następne restrykcje.

Odstawiłam:

  • kawę, energetyki, napoje typu light, czarną herbatę, alkohol, choć piłam tylko szampana na urodziny czy Nowy Rok (papierosów nigdy nie paliłam),
  • ryby, cały odzwierzęcy nabiał,
  • wszystkie pieczywa, makarony, kasze, mąki,
  • tłuszcze trans,
  • kukurydzę świeżą i tą puszkowaną,
  • wszystkie warzywa puszkowane, produkty konserwowe, jak ogórki, pieczarki czy papryka (wszystko, co zawierało ocet spirytusowy i cukier).

Zaczęłam jeść tylko warzywa i owoce na surowo

Kupiłam sokowirówkę i blender, z czasem wyciskarkę i dehydrator. Jak tylko miałam możliwość, to kupowałam wszystko organiczne.

Mój dzień wyglądał następująco (wciąż pracowałam na nocki):

  • Sen od 6.30 do 11.00- 12.00 (wciąż nie 8 godzin, gdyż w dzień hałasy zza ścian i okien nie dawały spać).
  • Pierwsze, co robiłam po wstaniu to (na czczo i tylko z butelką niegazowanej wody) 1,5 do 2 godzin trening na siłowni, zawsze zakończony 10 minutowymi interwałami na bieżni.
  • Po powrocie jod (płyn Lugola 5 kropli dziennie).
  • Następnie ocet jabłkowy i szykowanie jedzenia. Na początku były to ogromne ilości, ponieważ uważałam, że bez tych wszystkich zapychaczy jak ziemniaki, makarony, chleb itp. będę głodna. Więc był to sok z 7-8 warzyw, potem ogromna salaterka sałatki z warzyw surowych oczywiście, potem owoce, sok owocowy, orzechy i szejk zielony. Czyli zaczynałam i kończyłam posiłek zawsze o tej samej porze ( 14.00-17.00).
  • Po 17.00 już wychodziłam do pracy (pracowałam od 18.00-6.00).

Na początku był to duży szok dla mojego organizmu

Na tak dużą ilość warzyw i owoców reagował wzdęciami i gazami (po jedzeniu brzuch miałam jak w 9 miesiącu ciąży). Było to niekomfortowe i uciążliwe ze względu na częste wizyty w toalecie.

Ale z czasem mój organizm się nasycił i wymagał coraz mniejszej ilości jedzenia. W rezultacie mój posiłek to był sok z 7 warzyw, zaś po 30 minutach do 1 godziny jadłam banany zmiksowane z jakimś innym owocem, na to orzechy, kakao, wiórki kokosa i jeszcze jakieś owoce.

Z czasem nauczyłam się nie mieszać warzyw z owocami i jeść je w odstępach czasowych, by nie mieć gazów.

Mój organizm na takim jedzeniu się oczyścił do takiego stopnia, że to, co zjadałam, po godzinie lądowało już w toalecie.

Gdy kupiłam dehydrator zaczęłam robić sobie chlebki, naleśniki, chipsy i inne dania na surowo.

Jeżeli chodzi o suplementy to kategorycznie nie stosowałam żadnych, gdyż zawierają chemiczne dodatki szkodliwe dla zdrowia.

Moje suplementy to:

  • Jod, ocet jabłkowy, zmielona i wysuszona pestka z awokado, ostropest plamisty, nasiona konopi, chia, igły sosny, kurki suszone i zmielone, pokrzywa, dzika róża, czystek, rumianek, nagietek, kurkuma, imbir, czosnek, kozieradka, kapsaicyna, chlorella, spirulina, sok z młodego jęczmienia, kiełki.
  • Ale też słońce, natura, chodzenie boso, przytulanie drzew, odpowiednie oddychanie, medytacje.

Pozbyłam guzów piersi, a potem guzów tarczycy ale zostały mięśniaki

Wówczas zaczęłam pościć 1 raz w roku przez 5-7 dni na wodzie, oczyszczać wątrobę, stosować wywary ziołowe na pasożyty.

Mięśniaki malały, ale wciąż za wolno i wtedy zrobiłam coś co w rekordowym tempie usunęło je raz na zawsze.

Były to regularne krótkie posty o wodzie przez okres 2 do 2,5 miesiąca

Pościłam co tydzień w systemie:

  • 1-szy tydzień przez 3 dni,
  • 2-gi tydzień przez 4 dni,
  • 3-ci tydzień przez 3 dni,
  • 4-ty tydzień przez 4dni itd.

Od tamtej pory minęło już prawie 10 lat a ja wciąż jestem zdrowa

Żadne guzy nie powróciły, nie choruję na nic, żaden wirus mnie nie dopadł. Na nic się nie leczę, nie chodzę do lekarzy, za to pilnie obserwuję mój organizm i jeśli coś zaczyna się dziać, od razu odpowiednio reaguję.

Teraz jestem na surowym jedzeniu od 70-100% w zależności od pory roku

Robię co roku oczyszczanie wątroby, nerek, oczyszczanie z pasożytów, a kilka razy w roku posty wodne i 1 post sokowy.

Od roku 2025 zaczęłam swoją przygodę z postami suchymi i uczę się bretarianizmu od ludzi, którzy od lat tak żyją. To taki mój kolejny poziom wtajemniczenia.

Od tego też roku przestałam miesiączkować, co było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ nie miałam żadnych objawów przed menopauzalnych, jak większość kobiet.

Pracuję od 3 lat na dzienne zmiany i tylko 2 i pół dnia w tygodniu. Spędzam każdy dzień aktywnie.

W końcu wiem, że żyję!

Jestem sprawna, zdrowa i szczęśliwa, czego większość moich rówieśniczek nie może powiedzieć o sobie.

Życzę wszystkim siły i wytrwałości w drodze do zdrowia, bo jak widać z mojej historii DA SIĘ PIĘKNIE ŻYĆ!

Autorka artykułu (gościnnie)Anna Sitek–  która już wie, że da się pięknie żyć.